Dobra wiadomość na początek jest taka, że to nie tylko Was codziennie cholera bierze. Nie jesteście w tym osamotnieni;)
Wszyscy powoli zaczynają mieć tego po kokardki. Uciekając naiwnie wciskają przełącznik, by na kolejnej stacji usłyszeć znowu to samo: pitolenie o polityce, z którego nic nie wynika, propagandę albo reklamy pigułek na wszystko i to bez recepty, przed braniem których lepiej jednak skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą. Zrób to lub tamto. Kup na raty. Kup taniej o wysokość VAT’u. A wszystko to wykrzyczane galopującym głosem z aukcji bydła w Teksasie rodem. Świdruje nam mózgi nawet wtedy, gdy go nie słuchamy, a zaledwie słyszymy lewym uchem. O-krop-ne. Zmieścić jak najwięcej słów na sekundę, bo czas antenowy przecież srogo kosztuje. Broń soniczna z powieści SF normalnie. Można się od tego fizycznie źle poczuć. Powinno być to zakazane i karalne – szkodliwy wpływ na słuchacza, jak i zmuszanie tych biednych posiadaczy reklamowych głosów do takiego recytowania bez oddechu przez minutę. Przecież wielokrotne niedotlenienie mózgu źle się kończy.
Naganiacze konsumpcjonizmu mają to jednak w nosie i niszczą Wasze ulubione audycje. Prowadzący – co prawda – starają się jak mogą ale naciskają ich ci kolesie od wytycznych programowych. Tamtych zaś ciśnie KRRiT albo ZAIKS.
Słyszysz przez to w radio codziennie te same numery (co mało zabawne, często nawet o tych samych porach), a ciekawym audycjom oddaje się czas antenowy w absurdalnych godzinach – tak jakby odbiorca na poziomie w nocy nie spał albo nie pracował w południe.
Od 30-tu lat ktoś ustawicznie chce „zejść ze sceny niepokonanym”, „chciałby być sobą” albo podzielić się wiadomością, że oto „widział ptaka cień”. Żenada, nieprawdaż?
Czy ci wykonawcy naprawdę nagrali byli jedynie dwa kawałki w karierze?!?
Zatem co należy z tym zrobić? Założyć własne radio albo „uszami” wspierać muzyczne wybryki tych, którzy już dawno uciekli na serwery radiowe i pro bono poświęcają swój czas, by ich znajomi, a z czasem znajomi tych znajomych mieli jakąkolwiek alternatywę.
Odrobina oddechu i wolności w zniewolonym przez komercję świecie jest wielce istotna. To taki mini protest song. Odwrócenie się tyłem do Systemu. To kropla normalności w tym wiadrze wymiocin, którymi oblewani jesteśmy na co dzień bez naszej zgody i wpływu. Na dodatek, na to, czym nas oblewają, płacimy w abonamencie czy podatkach.
Uff.. trochę się zdenerwowałem. No ale po prostu nie można co kilka minut podnosić się z krzesła tylko po to, by wyłączyć radio, z którego już piętnasty raz od rana leci reklama pieluch dla dorosłych albo żelu do higieny intymnej dla małych dziewczynek – bo ten dla ich mam szczypie je w oczy.
Kiedyś próbowałem w takich momentach przełączać stację, ale oni wszyscy reklamują się o tej samej porze na wszystkich częstotliwościach.
To jakiś spisek reklamodawców i właścicieli komercyjnych stacji radiowych. O rządowej tubie już lepiej nie wspominać.
No dobra, pożartowaliśmy sobie, to teraz do meritum.
Jak stoi wcześniej, prywatne radio internetowe, to taki wolnościowy areał. Taka mała fala podmywająca gliniane nogi giganta tandety. Często pozostaje niewielką, prawie niewidzialną, choć wciąż piękną. Przybierać jednak może – od czasu do czasu – formę Tsunami równającej komercyjny, mainstream’owy szajs z gruntem.
Pamiętacie historię ludzi z pirackiej stacji Radio Caroline (1520 kHz), którzy grali na nosie brytyjskiemu ministrowi Sir Alistair’owi Dormandy oraz samemu premierowi James’owi H. Wilson? Nadawali pirackie audycje ze zmodyfikowanego na rozgłośnię radiową statku kotwiczącego na wodach międzynarodowych Morza Północnego. Omijali tym samym krajowe przepisy o radiofonii i wymogi licencyjne. Powstał o tym całkiem dobry film „The Boat That Rocked”, o wdzięcznym polskim tytule „Radio na fali”. Bezspornie należy go obejrzeć lub sobie powtórzyć, jeśli czujecie radiowy flow i zastanawiacie się nie nad tym, czy TO zrobić, ale kiedy zaczynacie działać.
Oni zmienili świat. Słuchało ich wtedy ok. 25 milionów ludzi mających już dosyć wpływu rządu na to, czego pozwalano im słuchać, a co nie poleci w „publicznym” eterze.
Zmieniajmy świat jak tamci niepokorni piraci. Podcast’ami czy audycjami na żywo – nieważne. Ważne, że całkiem legalnie 😉
Właśnie staram się zebrać ekipę radiowych partyzantów, z którymi można byłoby zapełnić antenę chociaż na pół doby dziennie, ale nawet dwugodzinny podcast wrzucany do sieci raz na jakiś czas, odbije się echem. I to nie tylko w uszach waszych znajomych, ale także w ich głowach, a może nawet w serduchach. Zależy czym ich uraczycie.
Tematów do rozważań i muzyki jest na Ziemi taki ogrom, że można się w nich nurzać całe życie, a i tak wszystkiego się nie ogarnie.
Szkoda czasu i atłasu na wypełnianie głów mainstream’em. Codziennie możemy dzielić się z innymi czymś ważnym lub odkrywać za ich sprawą muzykę, filmy, książki, artykuły i całą resztę, którą podzielić się zechcą, a o której w życiu nie słyszeliśmy.
To fantastyczne, nieprawdaż? A skorzystać z hostingu radiowego jest niezmiernie łatwo.
Radio internetowe to wolność!
Polecam.
Bartosz Kfiatosz